Parlament Europejski uzgodnił z Radą Unii Europejskiej, że do 2035 roku sprzedaż nowych spalinowych dostawczaków zostanie całkowicie zakazana.
Pod koniec października Parlament Europejski wraz z Radą Unii Europejskiej ustalili, że na terenie wszystkich państw Wspólnoty do 2035 roku sprzedaż nowych aut dostawczych wykorzystujących silniki spalinowe będzie niemożliwa.
Trzeba bowiem wiedzieć, że władze UE chcą do 2050 roku osiągnąć neutralność klimatyczną. Jendak żeby to osiągnąć trzeba – jak przeczytać można na oficjalnej stronie Rady Unii Europejskiej – należy ograniczyć emisję gazów cieplarnianych.
I tak transport generuje 25% szkodliwych związków do atmosfery, z czego w tych 25% aż 71% emitują pojazdy osobowe, dostawcze i ciężarowe. Według innych unijnych wyliczeń tylko auta osobowe i vany generują około 15% emisji dwutlenku węgla we wszystkich krajach członkowskich (12% osobówki i 2,5% dostawczaki).
Gęstsza sieć ładowarek i stacji tankowania wodoru oraz LNG
Aktualnie w UE jest 13,4 miliona samochodów osobowych i vanów zasilanych paliwami alternatywnymi, w tym również te z napędem elektrycznym. Unijni urzędnicy wyliczyli, że udział w rynku do 2050 roku wzrośnie z aktualnych 5% do 50%.
Dlatego też ważna jest budowa we wszystkich krajach Wspólnoty stacji ładowania oraz punktów tankowania wodoru. W przypadku transportu drogowego takie ładowarki przy głównych drogach nie powinny być oddalone od siebie o więcej niż 60 kilometrów.
I co ważne powyższa reguła dotyczyć ma infrastruktury przewidzianej nie tylko dla dostawczaków, ale i elektrycznych ciężarówek, które będą potrzebować ultraszybkich ładowarek z mocami – jak mniemam – przekraczającymi nawet 350 kW.
O ile reguła 60 kilometrów ma obowiązywać już od 2025 roku dla publicznych ładowarek obsługujących osobówki oraz vany, to transport ciężki musi poczekać na stworzenie takiej sieci do 2030 roku. Ale czy wszystkie państwa zdołają zrealizować ten cel?
Śmiem wątpić, zwłaszcza, że już teraz jest problem zwłaszcza wieczorami, aby kierowcy odebrali pauzę dobową (jazda pod tacho) lub po prostu zaparkowali na krótką chwilę odpoczynku (busy, mniejsze vany i osobówki).
Poza tym do 2030 roku stacje tankowania wodoru będą oddalone od siebie co maksymalnie 200 kilometrów i dotyczyć do będzie też stacji LNG, czyli skroplonego metanu.
Warto podkreślić, że władze UE chcą też, aby powstająca infrastruktura umożliwiała szybkie opłaty m.in. za pomocą karty, co teraz jest mocno utrudnione i normalną praktyką jest teraz, że każdy operator ma swoją aplikację zliczającą opłaty lub kartę aktywującą ładowanie elektryka – trochę to irytujące, a na dodatek utrudniać może rozliczenie finansowe takiego pojazdu zasilanego z kilku różnych ładowarek od różnych dostawców.
Co z transportem dalekosiężnym?
I teraz w tym miejscu pozwolę sobie na małą dygresję: to nie ja wymyślam te przepisy a tylko informuję – wydaje mnie się, że lepiej zawczasu wiedzieć, co się szykuje na rynku motoryzacyjnym.
Z drugiej strony sam mam wątpliwości odnośnie optymistycznych planów budowy ładowarek i stacji tankowania wodoru. Bo przykładowo co w sytuacji, kiedy ktoś podjedzie pod ładowarkę zestawem na B+E i będzie chciał podładować swoje powiedzmy Iveco eDaily a przy okazji będzie chciał odebrać 45-minutową pauzę?
Uzupełnianie energii zajmie powiedzmy 25 minut, ale podług aktualnego stanu prawnego, kierowca takiego zestawu nie zerwie „45-tki”, żeby zwolnić ładowarkę. To chyba jasne.
Dodatkowo moje osobiste doświadczenia wskazują, że sama lokalizacja ładowarek mocno utrudnia chociażby ich wykorzystanie, bo albo dostawczak ma zbyt wysoką zabudowę (np. parkingi w galeriach odpadają, bo tam jest najczęściej do 2 metrów ograniczenie), a nawet punkt pod gołym niebem może zostać zablokowany przez 40-tonowy zestaw, który podjechał uzupełnić olej napędowy do kotłów.
Źródło zdjęcia: dostawczakiem.pl
Źródło grafik: Radą Unii Europejskiej
Odpowiedzi
Napisz tu swoją opinię
Brak elementarnej wiedzy na temat tego jak działa uchwalanie dyrektyw jak ta będzie przyczyną upadku UE. Jest to wina dziennikarzy którzy niedokładnie publikują informacje na temat tego jak w rzeczywistości mają się sprawy. Proces uchwalania dyrektyw jest w teorii po to by można było w każdym momencie wycofać się z głupiej decyzji. Proces nie jest skończony. Brakuje formalnego przyjęcia tego prawa przez szefów państw. „za” głosuje 55% państw członkowskich reprezentujących co najmniej 65% ludności UE”). Czyli jeszcze można by coś zrobic jednak takie artykuły powodują że większość myśli że sprawa jest przegrana.
Komentarze zamknięte.